Koniec Rozdziału 7
środa, 22 maja 2013
Tajemnice Złotej Księgi - Rozdział 7 - Narodziny
Muza była w dwunastym miesiącu ciąży. W każdej chwili mogła urodzić. Wszyscy bogowie opiekowali się nią, ale najbardziej przejmował się Sol. Cały czas przy niej chodził mówiąc: "Jak tam dziecko?", "Jak się czujesz?", "Wszystko dobrze?" itd... Pewnego dnia spytał się czy jest pewna, że chce mieć dziecko z NIM, a ona odpowiedziała: "Teraz już nie mogę się wycofać..." i uśmiechnęła się łagodnie. Wtedy Sol spytał się czy jakby mogła cofnąć czas, to czy coś by zmieniła. Spojrzała na ziemię. Łapami pogrzebała w świeżej trawie. Była ciepła. Spojrzała na Sola zamknęła oczy, otworzyła je i zaczęła mówić: "Czy bym coś zmieniła? Nie. Nic. Zostawiłabym wszystko tak jak jest teraz...". Sol posmutniał. Muza nie była głupia i wiedziała, że Sol bardzo liczył na wspólną przyszłość. Jednak nie chciała uważać, że jest najpiękniejszą wilczycą na świecie, więc starała się odpędzić tego typu myśli. Tyle, że... Sol cały czas siedział smutny, miał podkulony ogon i wzrok kierował w ziemię. Od czasu do czasu łypał okiem na Muzę, kiedy nie widziała (przynajmniej wydawało mu się, że nie widziała). Muza zacisnęła wargi. Wstała z wielgaśnym uśmiechem na pysku, zaczęła machać ogonem, lekko zmarszczyła brwi i zaczęła mówić: "Ej! Ale nie smuć się tak! Jeszcze wiele może się zdarzyć! Życie mknie do przodu!". Sol odzyskał humor i zaczął machać ogonem. Co prawda, Muza nie chciała dawać mu fałszywej nadziei, ale nie mogła także znieść jego smutnej miny. Poszli popływać. Sol cały czas próbował zaczepić Muzę i wydawałoby się, że mu się udawało, gdyby nie to, że Muza o wszystkim wiedziała. Ochlapywał ją wodą, podpływał do niej pod wodą jak rekin (musiał pływać na niezłej głębokości, gdyż jego światło było nawet widać na kilometr) i łapał ją w talii. Dzień miał się ku końcowi. Muza usiadła na pieńku i patrzyła na Sola. On zaś znosił drewno na podpał. Gdy mieli już dużo suchych gałęzi i liści, Sol potarł łapy o siebie i dotknął gałęzi, które rozbłysnęły światłem. Chwilę trwało, niż ognisko się całe rozpaliło, ale się rozpaliło. Był zachód słońca. Sol usiadł obok Muzy i spróbował ją objąć i gdy już prawie ją miał w objęciach, ona powiedziała: "Może coś przekąsimy?" i poszła sprawdzić w swoim nosidełku zrobionym z liści. Znalazła trochę świeżego mięsa, nabiła je na patyk i podała jeden z patyków Solowi, a drugi, swój włożyła czubkiem do ogniska. Ten wieczór był bardzo udany: najpierw zjedli mięso, potem śpiewali, odgrywali scenki z ich żyć, udawali resztę bogów, opowiadali dowcipy i oglądali gwiazdy. Gdy była mniej - więcej 23:30 Muzie zaczęło się robić zimno, więc Sol przykrył ją kocem ze skóry, a ona chciała za to podziękować, ale nie zdążyła, bo Sol przytulił ją mówiąc: "Ja Cię ogrzeję...". Ściskał ją bardzo mocno, ale uczuciowo. Muza nie wiedziała co zrobić. Czuła się, jakby zdradzała Maluma, więc chciała odepchnąć Sola, ale nie chciała go zasmucić, więc chciała, żeby chociaż raz mógł ją przytulić. Po za tym zaczęła sobie wmawiać, że to tylko "przyjacielski uścisk", choć wiedziała, że sama się oszukuje. Dwa wilki stały pomiędzy nią i oby dwa bardzo lubiła... Jednak... Malum był jej bardzo bliski, a Sol... Był raczej, jak bliski przyjaciel. Uważała, że ją i Sola łączy bardzo mało, i że nie powinna się z nim wiązać. Sol przytulał ją bardzo długo... W jego objęciach było jej tak ciepło i przytulnie, że aż usnęła. Obudziła się obok niego przy już ugaszonym ognisku. Nadal była przykryta kocem. Sol leżał na pieńku obok. Wstała i otrzepała kolana z ziemi i trawy. Poszła na krótki spacer. (...) Sol obudził się jakąś godzinę później. Na początku otworzył leniwie powieki. Wstał na łapy i przetarł oczy. Usiadł. Chwilę pomrugał, a potem zaczął obracać głowę w poszukiwaniu czegoś. Podskoczył, jak oparzony. Zaczął się zastanawiać, gdzie Muza. Rozpoczął nawoływania wraz z poszukiwaniami. Usłyszał krzyk Muzy. Pobiegł w stronę nawoływań dalej krzycząc. Dobiegł do Muzy. Znalazł ją pod Drzewem Życia. Obok niej leżały dwa dopiero co narodzone szczeniaki. Ssały mleko. Sol spojrzał na nie z tak jakby radością i uczuciem mówiąc: "Och... Jakie śliczne...". Wziął jednego na łapy. Spojrzał na niego z tyłu, a potem z przodu. (...) Jednak... To co ujrzał po odwróceniu go przodem... No, cóż.... Powiedzmy, że nie był na to przygotowany. Wilczątko wyglądało całkiem normalnie, dopóki nie otworzyło oczu... Miał aż ich siedem. Dwa zwykłe, cztery na po bokach i jedno duże oko na środku czoła. Sol odłożył pierwszego szczeniaka z przerażeniem w oczach, wziął drugiego na łapy.Ten wyglądał całkiem normalnie. Przeciętny wilk. Gdy Sol powiedział, że jest ślicznym bobaskiem, wtedy maluch rozpalił się cały ogniem i poparzył Sola w łapy. Sol upuścił malucha, a on wylądował na cztery łapy i poszedł ssać mleko od matki. Sol wrzasnął: "Co to jest!? To nawet nie są wilki! Tylko jakieś... Dziwolągi! Mówiłem, żebyś usunęła ciąże! Ale nie! Ty musiałaś urodzić jakieś psychicznie chore potwory!". Muza tylko patrzyła na Sola z miną na wpół znudzoną, a na wpół zdenerwowaną. Sol spojrzał na nią bardzo wystraszony, zdenerwowany i zaskoczony. Krzyknął: "I co!? Nie masz mi nic mądrego do powiedzenia!?". Muza wstała. Wzięła szczeniaki; wielookiego w pysk, a drugiego przerzuciła na grzbiet i odeszła. Do Sola nie odzywała się, dopóki jej nie przeprosił, a trwało to z tydzień. Od przeprosin Sol już nie wyśmiewał i nie przezywał szczeniąt.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz