|
Descendentis Daemonum |
|
Arbore Praetorio |
|
Proteus/Weirdo |
Minęło już półtora miesiąca od narodzin dwóch szczeniąt poczętych z Muzy i Maluma. Starszy syn miał na imię Descendentis Daemonum, co oznaczało Potomek Demona i odziedziczył moce po Malumie, czyli mógł zmieniać się w różnego umaszczenia wilki oraz w ogóle zmieniać postać, a młodszy miał na imię Proteus, co oznaczało Odmieniec, ale wszyscy wołali na niego Weirdo, czyli Dziwak, nie miał mocy, ale był wyjątkowy, ponieważ miał aż siedem oczu i każdym mógł ruszać w inną stronę, ponadto miał wzmocniony wzrok. Bracia różnili się charakterem. Proteus był płochliwy, przyjacielski, cichy, nieufny, mądry i bojaźliwy, a Descendentis Daemonum przyjacielski, odważny, ciekawski, towarzyski, mądry (choć przez odwagę czasem podejmował głupie decyzje), pewny siebie. (...) Pewnego dnia De Di (tak na niego często wołano) postanowił pójść na wyprawę do lasu. Jeszcze nie wiedział, do jakiego, ale do jakiegoś na pewno. Miał wówczas 9 miesięcy.Chciał pójść z bratem, ale on wolał siedzieć z mamą (Muzą) i ciocią, Silvą w norze. Muza przestrzegała syna, żeby się nie oddalał oraz nie wchodził do The Marviel'a ani do Las The Desar. Maluch zrozumiał. Wyruszył z torbą z liści i skóry, na plecach, w której miał trochę pożywienia. Mama ucałowała syna i pożegnała czule, po czym on wyruszył na swoją życiową wyprawę. Pomimo zakazów Muzy, prawie-nastolatek wszedł do Lasu The Desar. Błądził i szukał nie wiadomo czego przez wiele godzin. W końcu poczuł nieustający głód. Zatrzymał się pod jakimś drzewem na posiłek. Gdy już zjadł, postanowił na chwilę zamknąć oczy i... zasnął. (...) Obudziły go szepty. Otworzył oczy. Zobaczył światełka, które natychmiast zaczęły przed nim czmychać w najgłębsze zakamarki lasu, większość chowała się w drzewach. De Di rzekł: "Wredne robale!" i się otrzepał. Wyglądał na znużonego. "Która godzina?" - pomyślał, po czym spojrzał na słońce. Kłoniło się ku zachodowi. Szczeniak wbił jeden badyl, a w okół niego zrobił koło. Była mniej-więcej godzina 18. Mały basior ziewnął. Zobaczył, że drzewo, pod którym się zdrzemnął było przerwą pomiędzy dwoma przeciwnymi lasami. Wszedł do The Marviel. Było tam kolorowo. Nagle usłyszał za sobą szepty; te same, które go zbudziły. Nie odwrócił się jednak. Nagle poczuł mocne szarpnięcie. przechylił się na lewą stronę, potem na prawą, aż w końcu stanął prosto. Spojrzał się za siebie. Wokół niego latały światła. Są to nie określone stworzenia, o kształcie kolistym, o kolorach białych, złotych, niebieskich i zielonych. Świeciły tak jasno, jak Sol. Nagle niebo przesłoniło się burzowymi chmurami. Lunął deszcz. Daemonum krzyczał, ponieważ błyskawic oraz grzmotów nie brakowało. Była to jego pierwsza burza w życiu, więc nie wiedział, co ma robić. Zobaczył świetliste stworzenie, które leciało prosto na niego. Wzdrygnął się. Jedna, najmniejsza energia podleciała do niego tak blisko, że mógł jej dotknąć. Gdy to zrobił, kulka powiększyła się. Zaczęła świdrować wokół niego, niczym tańcząca baletnica. Natychmiast zleciały się inne. Descendentis dotykał każdą z nich po kolei, a one w dowód wdzięczności tańczyły w okół niego. Zjawisko to wyglądało pięknie, ponieważ stworzonka latając tak w około swym szybkim ruchem ciałka "podnosiły" Descendetis'a do lotu. Potem przestały wirować, a on powoli opadał. Burza zaczęła się oddalać, ale deszcz nadal padał, lecz odrobinę mniej gwałtownie. Samczyk spytał się: "Czy wiecie, gdzie moglibyśmy się skryć przed deszczem?". Nie minęła sekunda, a stworzonka doprowadziły szczenię do mieszkania Silvy. To drzewo było tym samym drzewem, pod którym wcześniej odpoczywał. "Przecież tutaj już byłem... - powiedział - To drzewo nie ma liści! Jak mamy się pod nim schronić?". Istoty podprowadziły go bliżej, a gdy byli już naprawdę blisko, wtedy największa z nich zaczęła coś szeptać. Drzewo zaczęło się poruszać, korzenie zaczęły wyłaniać się znad ziemi, a pień odchylił się na dwie przeciwne strony. Całe drzewo mutowało. Gdy skończyło, efekty były zadziwiające: korzenie ułożyły się w małe schodki, pień przypominał wejście, a gałęzie utworzyły zasłony. Maluch zrobił pierwszy krok, jednak stworzenia go powstrzymały od następnych, po czym runęły w dół. Wyglądało to, jak synchronizowany ukłon. Descentis Daemonum zrozumiał aluzję, zgiął się w pół i wyczekiwał. W pewnym momencie świetlikowate zaczęły mknąć przed siebie; do przodu. Pomknęły omijając korzenie i wlatując do środka. Chłopak był lekko zmieszany. Pomimo wszystkiego postanowił wejść do środka. Gdy stanął na pierwszym schodku, gałęzie się podniosły; przypominało to, jakby wrota, które otwierają się przed wybrańcem, kimś wyjątkowym... po nie jak tak to było. Młody wilk wszedł do środka. Z wewnątrz roślina wyglądała jeszcze okazalej: mnóstwo świetlikowatych i innych roślin kryło się w środku, ściany oplatały najróżniejsze latorośla, na środku stał garniec, a w jednym kącie leżało posłanie ze skór, liści i futer. Wilk był speszony przed tym widokiem. Pomimo tego usiadł na posłaniu ciotki. Nagle przeszła go pewna, dzika myśl. Nigdy nad takim czymś się nie zastanawiał, a to było naprawdę ciekawe. Zaczął rozmyślać nad swoim ojcem... W końcu... Wszyscy mają rodziców, ojca i matkę, a on miał tylko swoją kochaną mamusię, Muzę. Kogo on miał za ojca? Niektórzy wmawiają im (jemu i jego bratu), że Muza sztucznie została pokryta... Ale częściej im wmawiano, że Muza chciała mieć dzieci i, że Sol jest jej kochankiem i ich ojcem, ale nie jest już parą z Muzą, bo nie był kochającym ojcem... Co prawda często ich odwiedzał, dawał podarki i gdzieś ich zabierał, jak prawdziwy ojciec, ale obydwaj nie wierzyli, że to Sol jest ich biologicznym ojcem. Zastanawiając się tak pomyślał: "Chciałbym wiedzieć, kto jest moim tatą...", a wtedy drzewo wydało skrzeczący dźwięk, a wilk ujrzał przed sobą obraz. Widział całe życie Muzy - swej matki i Maluma - swego ojca. Zmienił wygląd, wraz z oczami. Gdy historia doszła to miejsca, które pamiętał - zakończyła się. Wilczątko zaciekawione tym faktem rzekło: "A mógłbyś pokazać mi przyszłość?". Drzewo wysłuchało próśby. Samiec zobaczył dziwnego wilka, białą wilczycę, księgę, świecące stworzonka, które go tu sprowadziły i... Maluma. Nagle świecąco-błyszczące istotki rozproszyły się, a kwiaty i latorośla wsunęły się w ziemię. Do drzewa wszedł wilk - ten sam, co w wizji. Świetlikowate schowały się albo za De Di'm, albo w najciemniejsze zakamarki drzewa. Wilk wyszczerzył kły. De Di'emu zadudniły w uszach słowa: Arbore Praetorio, co w naszym języku oznaczało Strażnicy Drzewa. Sam wilk był bardzo do drzewa podobny. Zaczął biec prosto na Daemonum'a. Wilczątko zostało sparaliżowane ze strachu. Ale w ostatniej chwili odskoczył na bok i pobiegł do wyjścia. Drzewny wilk oczywiście zaczął gonić biednego Daemonum'a. Na szczęście był za wolny dla młodego wilczka i wilczątko uciekło złemu strażnikowi. Gdy dotarł do domu, zauważył, że zmienił się w Albinosa, więc szybko zrzucił śnieżno-siwą sierść i natychmiast wyrosła mu nowa, czarno-szara. Powrócił o godzinie 23. Zawołał Muzę. Matka wybiegła po niego pędem. Przytuliła go krzycząc w zapytaniu, czemu go tak długo nie było. Samczyk odpowiedział niepewnie, że przysnął na Łące Zabawy i się pół godziny temu obudził. "Całe szczęście! - powiedziała samka* - Bałam się o Ciebie!". "Wiem - odpowiedział - i rozumiem dlaczego.". Nic więcej nie mówiąc odszedł. Następnego dnia, w brzask, Descendentis Daemonum siedział zasmucony przed norą. Proteus zauważył smutek brata, więc podbiegł do niego i zapytał: "Co się stało, bracie najdroższy?". "Nawet nie wiesz, jak nas matka okłamuje! - odpowiedział, a z jego pleców skrzydła wyrosły - Ojciec nasz jest twórcą zła! Żaden Sol, żadne samo-zapłodnienie! Wiesz jak się nazywa, bracie!? Wiesz, kim jest!? Wiesz co zrobił!? - w okół niego zaczął pojawiać się ogień, a on sam przybrał barwę czerwoną z oczami żółtymi - Matka wmawiała nam kłamstwa, myśląc, że siem niedomyślim! Myliła się matula "kochana"! Teraz, jednak nadszedł ten czas! Czas prawdy upragnionej! Co sądzisz bracie? Co mam robić, ukochany, prawdziwy?". Proteus przez chwilę zastanawiał się, po czym rzekł: "W nocy, gdy księżyc będzie w pełni wezwij Lunę! Na pewno się pojawi oraz pomorze!". Descendentis Daemonum zawarczał: "Czyś Ty głupszy jest niżeli but, bracie? Proteusie! Przecież Luna, jest jak matka! Ukrywała to przed nami w tajemnicy, tak jak każda inna istota! Nie rozumiesz? Nie mamy z kim o tym pomówić z wyjątkiem siebie!". Proteus przyznał rację bratu. Poszli na swoje już drugie polowanie. Przynieśli niezłe łupy, z których Sol urządził ucztę. Descentis nie lubił Sol'a. Uważał go za kłamce i zalotnika, który chciał odebrać jego matkę Malumowi. Co prawa nie znał go (Maluma), ale czuł do niego większą więź, niż do Sol'a. Postanowił porozmawiać z matką. Akurat śpiewała przy ognisku. Warknął. "O! To Ty, mój synu! - powiedziała - Stracha napędziłeś matce swej! Czy do grobu pragniesz mnie wsadzić?". Descendentis Daemonum odpowiedział: "Wiesz... Nie powiem, że nie zlekceważyłem Twojego zakazu i poszedłem do Lasu The Desar oraz do The Marviel... Bo poszedłem... I wiesz, co? Cieszę się, że tam byłem... Wiesz, co zobaczyłem? Takie ładne, duże drzewo... Małe istoty mnie do niego doprowadziły. Takie świetliste, koliste. Ono... Otworzyło się dla MNIE... I pokazało mi przeszłość... Tak jakby... Pokazało mi, wiesz, co? Mego ojca." "Sola? - spytała Muza." "Nie. - odpowiedział - Mojego prawdziwego ojca, tego, którego kochasz i nigdy nie porzucisz, Maluma.". Muza skamieniała, "Ale skąd o tym wiesz!? - krzyknęła zwracając na siebie uwagę wszystkich zwierząt w ich okolicy.". "Przecież mówię, matulo. - odchrząknął. - Czy to był dom ciotki Silvy?". "T...t...t...taak... - odpowiedziała niepewnie.". "Dlaczego mnie okłamywałaś?! -jego cichy dotychczas głos zmienił się w krzyk - Przyznaj się!". Muza upadła do nóg swego syna wykrzykując: "To oni mi kazali! Ja tylko wykonywałam ich rozkazy! Gdybym Wam powiedziała, byście się nie narodzili! Musiałam to zrobić, by Was chronić! Przebacz mi synu, proszę!". Descendentis Daemonum spojrzał na matkę kontem oka: "Jeszcze rozpatrzę Twoją troskliwą próśbę przebaczenia...". Cały dzień minął wszystkim w ciszy. Rankiem De Di wstał jako pierwszy podziwiając wschód Słońca... Pomyślał o Solu, który właśnie budził Słońce do życia. Rozmyślał nad wybaczeniem matce kłamstw i zdrady. Muza wstała jako druga. Podeszła do syna mówiąc: "Piękny wschód Słońca, nieprawdaż? Twój ojciec uwielbiał patrzeć na wschód lub zachód słońca... Uwielbiał tęcze, deszcz, gwiazdy i księżyc... Zorze polarną, chmury... Wszystko, co go otaczało... Jednak tego nie pokazywał... Mówił tylko mi na ucho, raz, jak mu się to wszystko podoba, jakie to piękne.". Samek odwrócił się do niej i powiedział: "Odziedziczyłem to po nim.". Muza i jej syn przytulili się na zgodę. Gdy jedne zmartwienia odeszły, pojawiły się kolejne. Teraz: jak wytłumaczyć innym bogom, że chłopcy wszystko wiedzą o ich pochodzeniu? Muza i jej synowie poszli do Lux i Tenebris'a. Przyjęli to, więc reszta bogów się im podporządkowała oraz zaakceptowała fakt. Od tamtej pory nikt nie okłamywał już synów źle poczętych.
*samica, kobieta
Koniec Rozdziału 8